piątek, 22 stycznia 2016

Wszystko wydarzyło się w latach vintage, kiedy na rynek dopiero niedawno weszły aparaty małoobrazkowe marki Fed. Europejskie miasta poddawały dekonstrukcji swoje uporządkowane plany urbanistyczne, zamieniając logos map w pofragmentowaną przestrzeń z pocztówek. Ulicami spacerowali mężczyźni w wełnianych dżentelmeńskich uniformach, kobiety szczelnie przechowywane za szybkami dorożek, zasuszające się każdego dnia z niedoboru witamin i snów.
Bohaterami tekstu jest kobieta i miasto, miasto jest pretekstem, kobieta tekstem. Przedwojenny Lwów, nad Cerkwią  Uspienską rozbryzgiwało słońce, spływając po kopułach. Powietrze gorące i ciężkie. Strzeliste groty, wieże kościelne i nabite na nie obłoki jak cukrowa wata w parku Narutowicza. Witraże mieniły się w świetle września jak ręcznie robione lizaki. Odpust przed cmentarzem, stragany ze słodyczami, kalejdoskop barwników, nitki z obwarzankami. Z torbą na chodniku siedziała dorastająca pannica, wyjmując plik płyt gramofonowych uśmiechała się do swoich winylowych snów. W środku drzemał modlitewnik i podręcznik savoir-vivre, a oprócz tego „Kwiaty zła” Baudelaire'a oraz „Le Splin de Paris”. To była Fryc Ewa, dziewczynka, która popełniła grzech - ukradła jabłko z sadu sąsiada, w wieku lat trzech. Teraz uczęszczała do szkoły elitarnej, która kształciła kobiety idealne, wykazujące się znajomością łaciny i greki, najbardziej przydatnej podczas lektury przepisów na domowe wypieki. Nakrywające do stołu, grające na fortepianie, w towarzystwie brylujące charyzmatyczne panie domu, które nie pokazywały swoich zmarszczek nikomu, ani grymasów na twarzy, którym ułożony mąż się marzył i parę ładnych sukienek. Ewa nie była jedną z tych panienek.
Słońce zachodziło za bryły kamienic na Starym Mieście, Ewa Fryc skręcała papierosa i przeklinała cichutko i nieśmiało, gdy tytoń rozsypał się jej na sukience. Dom wciąż był parę przecznic dalej i dopóki pozostawał w takiej odległości od niej i jej zdobyczy intelektualnych w torbie, czuła się całkiem swobodnie. Gorzej, jeśli po powrocie jej torba zostanie poddana rewizji, na matczynym komisariacie braku zaufania. Pewnie zarekwirują jej książki autora „Ścierwa”, nie wolno ci czytać tego dekadenta, Ewuniu, to niewłaściwe. Lepiej ćwicz gamy, córuniu, grasz zaledwie poprawnie. Zachowuj się ładnie.
***
Ewa Fryc, uczennica gimnazjum sióstr Notre-Dame we Lwowie, miała więcej w głowie niż jej płoche koleżanki w wełnianych mundurkach. Nie lubiła codziennie dreptać do kościółka w towarzystwie chichoczących panienek, rozprawiających namiętnie o krojach sukienek, oczach kolegów i ciągłej zabawie. Siostra przełożona lubiła przełożyć ją kijem. Ewa najchętniej utopiłaby ją w stawie, razem z tym badylem, ale tylko szła z głową spuszczoną i przełykała gorycz codzienną jak chininę podczas febry. Ból uszlachetnia, myślała zaciskając zęby. Kiedyś spakuje wszystkie książki, oprócz katechizmu, opuści Lwów i wyjedzie stąd, koleją na stację Paris Gare du Nord. Tam będzie Proustem z żeńskimi organami płciowymi.
***
Ewa Fryc, paląc papierosa skręconego w pośpiechu, przygląda się swojemu odbiciu w oknie. Gdzie są te kobiety, które włożyły spodnie i zdobyły miasta, zamiast męża kochać, zamiast piec ciasta, witały artystów w progach mieszkania, smakowały koniak na przemian ze sztuką kochania. Tutaj ich nie ma, tych pajęczyc losu, tu jest mundurek, spódnica, pończoszka. Umarła Arachne, niech żyje Matrioszka!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz