piątek, 21 lutego 2014

Aplikacja Google Streetview czyni ze mnie taką trochę wirtualną flâneuse, ale piszę o tym z przekąsem. Dąsam się, bo spacerując wzdłuż ulicy Jagiellońskiej w Gdańsku-Oliwie minęłam najdłuższy z peerelowskich falowców, perłę powojennego modernizmu i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że za stacją benzynową musiałam się zatrzymać, bo dalej był park. Tamtędy idzie się w stronę plaży, niestety, mapy są dla ludzi praktycznych, nie dla nierozważnych. Nie zobaczyłam morza, piasku i mew, więc obraziłam się troszeczkę. Za to później, korzystając z pewnej lektury, obejrzałam w Londynie domy rodzinne Virginii Woolf, ten przy Hyde Pak Gate i ten w Bloomsbury.

Jest koniec lutego, a ja w swojej torbie znalazłam nadmorski piasek i pozostałości białych muszelek. Próbuję wykryć zapach, ale czuć już niewiele. Tylko resztka soli, tyle co zostaje na ustach po wyjściu z Bałtyku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz