wtorek, 27 listopada 2012

Wypukła powierzchnia kredowej tapety prosiła się o pieszczotę. Musnęła ją opuszkami palców, doznając przyjemnego uczucia chropowatości. Ślad na ścianie obok innych śladów, palimpsest z wyblakłych plam tłuszczu mielonego kotleta, w czasach gdy mięso było na kartki, wgłębień po kołach samochodzika z brudnopomarańczowego plastiku, dziura po gwoździu wbitym dla Jezuska bez korony. Zamknięty w kilku ścianach mistyczny peerel, stary twardy tapczan, meblościanka jak ołtarz wystawiony ku chwale radzieckiej myśli technicznej, telewizor Junost - tabernakulum z ukrytym sercem Edwarda Gierka na ostatniej stronie czarnobiałej telegazety. Szklanki z jakiejś dawno sprywatyzowanej huty, na nich wymalowane ptaszki, któżby teraz rozróżnił ich gatunki? Epoka kominów i wielkiej płyty raz na zawsze zamieszkała nas w mieście. Na domiar wszystkiego, cierpkość bułgara musiała być ta sama. W końcu na wschodzie słońce wstaje, wszystko tu się zaczyna i trwa, ale nigdy się nie kończy, nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz